Zapisz się do naszego newslettera

Zapisując się do newslettera jednoznacznie wyrażasz zgodę na Politykę prywatności

Najnowsze komentarze

Mont Blanc – RELACJA

Mont Blanc z KOBIECEGO punktu widzenia…

Kilka słów o najwyższym szczycie Europy (dyskusyjne)

Mont Blanc (wł. Monte Bianco – pl. Biała Góra) to najwyższy szczyt Alp. Wznosi się na wysokość 4810 m n.p.m. Według Międzynarodowej Unii Geograficznej Mont Blanc uważany jest za najwyższą górę Europy. W przeciwieństwie do środowiska wspinaczkowego, które za najwyższy szczyt Europy uważa Elbrus (5642 m n.p.m.). Biała Góra leży w paśmie Alp Graickich, jej masyw położony jest po obu stronach granicy francusko-włoskiej, a główny wierzchołek znajduje się na terenie Francji. Potocznie nazywana jest „Dachem Europy”, a w języku francuskim określana bywa jako La Dame Blanche (pl. „Biała Dama”). Należy do 7 lub 9 – jak kto woli – szczytów Korony Ziemi.

 

Pierwsze KOBIETY na Mont Blanc:

Pierwszego kobiecego wejścia na wierzchołek Mont Blanc dokonała 14 lipca 1808r. Marie Paradis. Jednakże zdobywanie góry przez trzydziestoletnią francuzkę okazało się być ponad jej siły, została więc niemalże siłą wciągnięta na szczyt przez swoich towarzyszy.

Natomiast pierwszą kobietą, która wspięła się o własnych siłach na szczyt Mont Blanc, była Henriette d’Angeville. Dokonała tego 4 września 1838r. Co ciekawe, ze względów obyczajowych kobiety te ubrane musiały być jednocześnie i w spódnice i w spodnie (strój Henriette d’Angeville ważył prawie 10 kg). Co było sporym dodatkowym utrudnieniem dla Pań i podczas górskiej aktywności narażało je na większe niebezpieczeństwa.

Ważnym momentem w historii zdobywania Mont Blanc, był styczeń 1876r., kiedy to odbyło się pierwsze zimowe wejścia na Dach Europy, a co najistotniejsze – dokonuje tego kobieta! Autorka czynu to Mary Isabella Straton. Kobieta ta osiągnęła to, czego nie udało się  podczas trzech kolejnych prób doświadczonym alpinistom.

 

POLKI na Mont Blanc:

W 1967 roku Wanda Rutkiewicz wraz z Haliną Krüger-Syrokomską przeszły m.in. 800-metrową wschodnią ścianę Aiguille du Grépon (3482 m) w Masywie Mont Blanc. Było to pierwsze kobiece przejście tej drogi!

Natomiast pierwszego kobiecego wejścia drogą Major na wschodniej ścianie Mont Blanc dokonały 18 sierpnia 1978r. Anna Czerwińska i Krystyna Palmowska.

 
Moja pierwsza wyprawa – Mont Blanc:

Nie będę tu opisywać całego przebiegu wyprawy od momentu wyjazdu z Polski oraz podawać kosztów i praktycznych informacji dotyczących logistyki wyjazdu, ponieważ jest tego w Internecie mnóstwo (wszystkim zainteresowanym konkretnymi informacjami służę pomocą i dobrą radą 😉 piszcie, kontaktujcie się itp.). Postaram się natomiast przedstawić już samą wyprawę z własnego kobiecego punktu widzenia… Myślę, że ważną informacją będzie to, że nasz “dream team” składał się w sumie z 7 osób, a jedyną kobietą wśród dobrze przygotowanych i przeszkolonych mężczyzn byłam ja. 😉

Aby zdobyć szczyt Mont Blanc obraliśmy drogę klasyczną, która prowadzi przez schroniska Tête Rousse (3167 m n.p.m.) i Goûter (3835 m n.p.m.). A podejście do Refuge du Goûter przez  Grand Couloir.

tramway_du_mont_blanc_summer_mapNaszą wyprawę rozpoczęliśmy i zakończyliśmy na polu namiotowym w Les Houches (2 km od Chamonix). Tu cenna informacja, zwłaszcza dla Pań – na campingu kabiny prysznicowe otwarte są od godzin porannych tylko do godziny 20:00. Oprócz oczywistych toalet i pryszniców, obok znajdują się również umywalki z lustrami i dostępnymi gniazdkami elektrycznymi.

IMG_4118 11748820_831085813673624_1320835223_n

Po nocy spędzonej na polu namiotowym, sprawdziliśmy jaka mniej więcej czeka nas pogoda w najbliższych dniach i tak przepakowaliśmy plecaki, aby wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy (resztę pozostawiliśmy w samochodzie, który te kilka dni mogliśmy zostawić na polu namiotowym). Pogodę mieliśmy bardzo dobrą, ciepło i słonecznie, wydawać by się więc mogło, że plecaki nie będą ważyć aż tak dużo, jednak to tylko złudne wrażenie. Plecaki ważyły średnio 20-27kg. Dla osoby, która kompletnie nie jest przyzwyczajona do dłuższego chodzenia z jakimkolwiek obciążeniem – tak jak wówczas ja – kilku godzinny trekking pod górę może okazać się naprawdę sporym wyzwaniem.

Ponieważ nie wszyscy w zespole byli doświadczonymi alpinistami, a czas urlopowy mieliśmy ograniczony, postanowiliśmy zaoszczędzić trochę siły i podjechać kolejką gondolową Téléphérique do Bellevue, a następnie tramwajem du Mont Blanc do końcowej stacji Nid dAigle na wysokości 2372 m n.p.m.

11751236_831084617007077_169588992_n 11741910_831084613673744_1938420440_n

 

Stąd wyruszyliśmy do schroniska Tête Rousse. Szlak okazał się technicznie prosty – trekking skalnymi zakosami. Jednak głównym problemem były ciężkie plecaki, przez które szybciej odczuwaliśmy zmęczenie, a tempo podchodzenia było wolniejsze.

IMG_4141 11124205_831084640340408_2059506365_n
11751146_831085737006965_1300987156_n IMG_4147
11801983_1619925791597801_434003389_n IMG_4172

Na 2768 m n.p.m. zrobiliśmy sobie przerwę na małe co nieco w tzw. Baraku Forestiere (Baraque forestière des Rognes).

I tu ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu ukazała się toaleta! Nie przesadzam, była to drewniana i co ważne – czysta latryna. Poczułam wielką ulgę, bo jak wszyscy dobrze wiemy załatwianie potrzeb fizjologicznych na łonie natury jest o wiele prostsze w przypadku mężczyzn, niż w przypadku kobiet, tym bardziej na skalistym szlaku górskim, gdzie nie ma żadnego krzaczka czy drzewa, za którym można by było choć częściowo się ukryć. A w moim przypadku, tym bardziej perspektywa wypinania się przy kilkuosobowym męskim teamie nie była zbyt komfortowa. Jednak takiego luksusu na górskim szlaku się kompletnie nie spodziewałam. Wielka radość i wielka ulga! 😉

Zdjecia z wyprawy na MB 06.-12.07.2015r 242 11801955_1619932098263837_572246042_n

Po nabraniu siły i energii ze spożytych batonów i liofilli, ruszyliśmy w dalszą drogę, aż do Tête Rousse na wysokości 3167 m n.p.m. Tam, na skałach, rozbiliśmy obóz. Tu również w miarę w cywilizowany sposób można poddać się fizjologicznym potrzebom w specjalnej samo-stojącej latrynie. Ważna informacja dla osób, które tak jak my śpią w namiotach, w schronisku jest również dostępna toaleta, jednak nie ma możliwości korzystania z bieżącej wody.

Udało nam się rozbić obóz przy strumyku, co oszczędziło nam dużo czasu podczas szykowania gorących posiłków i napojów. Topienie śniegu zajmowałoby nam kilka razy więcej czasu. A ponadto, choć woda – jak na strumyk górski przystało – jest potwornie zimna, to śmiało można w niej odbyć część porannej toalety, takiej jak np. mycie zębów. Higiena pozostałych części ciała możliwa jest tylko za pomocą nawilżających chusteczek (polecam zatem nie ograniczać się w tej kwestii i wziąć spory ich zapas).

11802171_1619931878263859_735790663_n IMG_4185
11737186_831085510340321_2029668223_n IMG_4255
IMG_4416 IMG_4422

Następnego dnia  warunki pogodowe wciąż dopisywały, jednak prognozy na kolejne dni zapowiadały się średnio, w związku z tym postanowiliśmy pozostać jeden dzień w obozie i nie wdrapywać się na wyższe partie gór (jak się później okazało, była to bardzo dobra decyzja).

Aby nie marnować ładnego dnia i dobrze się zaaklimatyzować, postanowiliśmy wspiąć się ‘na lekko’ kilkadziesiąt metrów granią Gouter, a tym samym najpierw oswoić się z Kuluarem Śmierci (Grand Couloir) – zwanym również Rolling Stones. Jest to ok. 50-metrowy żleb, który trzeba przetrawersować w jak najszybszym czasie, gdyż z góry spadają kamienie, bloki skalne, bryły lodowe i lawiny śnieżne. Jest to najniebezpieczniejszy moment na drodze do szczytu. Nachylenie ściany ma w tym miejscu 48 stopni, w związku z tym bardzo trudno jest zobaczyć czy i co leci z góry, czasem można to wysłyszeć, ale wtedy spadające kamienie mogą być już za blisko.

11751183_831085493673656_1777045714_n Mogliśmy przekonać się o sile górskiego żywiołu na własnej skórze… Podczas podejścia do samego kuluaru rozległ się krzyk innych alpinistów z góry ostrzegający przed lawiną kamieni, jedyne co w takiej chwili można zrobić, to szybko znaleźć miejsce w skałach i maksymalnie się w nich schować, tak aby kamienie nas ominęły. Jednak wszystko zależy, w jakim miejscu w danej chwili się znajdujesz… Ja niefortunnie znalazłam się w punkcie, które nie osłoniło mnie w 100% i oberwałam kamieniami w głowę i plecy… Na szczęście kamienie nie były dużej wielkości, a głowę ochronił mi kask, więc wyszłam z tego cało. Jednak tego dnia przez Kuluar przelatywały kamienie od wielkości wiśni, poprzez wielkość telewizora, aż do wielkości autobusu… Dobrze, że w tym momencie nikt z nas nie znajdował się na samym kuluarze…

IMG_4238

Mimo wszystko moi kompani wyprawy – silni i odważni mężczyźni – postanowili wspinać się dalej i przejść Grand Couloir. Byliśmy jeszcze na tyle blisko obozu, że mogłam wrócić, tym bardziej, że byłam wystraszona i zszokowana po dopiero co otrzymanym w głowę kamieniu… jednak postanowiłam zebrać w sobie resztki odwagi i również przejść kuluar. Wiedziałam przecież, że dnia następnego tak czy inaczej będę musiała się z nim zmierzyć… Kuluar nie był łatwy do przejścia, oprócz wspomnianych wcześniej zagrożeń, z powodu ciepłej temperatury śnieg zaczynał się roztapiać a kuluar po prostu rozpadać. A do tego nie pomagała świadomość, że wystarczy jeden błąd w postawieniu stopy i lecisz w dół bez szans przeżycia. Ale jakoś zebrałam się w sobie i po prostu ruszyłam przed siebie… Nogi ślizgały się i grzęzły na zmianę w błocie i śniegu, starałam się nie patrzeć w dół, a myślenie – mam wrażenie, że po prostu na chwilę nieświadomie wyłączyłam i… udało się, po chwili byłam już na drugiej stronie…

Dalej wspinaczka granią Gouter okazała się wymagająca, ale przyjemna. Oczom ukazał się bowiem fantastyczny i bezkresny krajobraz Alp. Dla miłośniczki gór był to imponujący widok, a wspinaczka w tak pięknej górskiej aurze, fascynującym przeżyciem. Dla takich widoków warto było ryzykować…

IMG_4213 IMG_4218

IMG_4225

Po wspięciu się kilkadziesiąt metrów nad kuluar, trzeba było wracać… tą samą drogą. Choć pierwsze przejście kuluaru miałam już za sobą, to drugie nie okazał się wiele łatwiejszy. Jest to moment maksymalnego skupienia i silnej determinacji… znów udało się, wszyscy po kolei znajdowaliśmy się po przeciwnej stronie i bezpiecznie dotarliśmy do obozu.

Może pod wpływem adrenaliny, emocji, czy szoku, a może jakiejś nieznanej mi wcześniej siły, ale dopiero później, siedząc już bezpiecznie w obozie, zdałam sobie sprawę, czego dziś dokonałam… Jak bardzo pokonałam swój strach, a przede wszystkim przekroczyłam granice swoich psychicznych możliwości… Nigdy nie spodziewałabym się po sobie tak silnej determinacji, a przede wszystkimi odwagi w mierzeniu się z takim żywiołem… A to tak naprawdę był dopiero początek…

IMG_4244

W nocy przyszła burza, i to chyba nie jedna. Burzowe warunki pogodowe na wysokości 3167 m n.p.m., to całkiem odmienne wrażenie niż w mieście… Wiatr uderza w ścianki namiotu z taką siłą, że zastanawiasz się, czy zaraz wraz z nim nie odlecisz w otchłań lodowca. Zewnętrzne dźwięki obijanych, urywanych i dartych w strzępy niezabezpieczonych we właściwy sposób rzeczy podwójnie dają odczuć grozę sytuacji. A spadające lawiny brzmią jak walące się wielkie blokowiska.

Około 3 w nocy byliśmy świadkami akcji ratunkowej żandarmerii francuskiej – turystów, którzy postanowili w takiej pogodzie podjąć się wspinaczki drogą skalną do położonego powyżej schroniska Goûter. Niestety dla jednego z nich ta decyzja skończyła się tragicznie. Odpadł od ściany, po silnym podmuchu wiatru i runął w dół. Utwierdziliśmy się tylko w przekonaniu, że nie podjęcie przez nas dalszej wspinaczki dnia poprzedniego było słuszną decyzję! A obraz śmigłowca zabierającego w worku ludzkie zwłoki na długo utkwi w mojej pamięci… 🙁

Poczekaliśmy na poprawę pogody i rano zabierając tylko najpotrzebniejszy sprzęt i jedzenie (resztę pozostawiliśmy i odpowiednio zabezpieczyliśmy w namiocie), wyruszyliśmy do schroniska Goûter.

IMG_4276Po kilkudziesięciu metrach znowu Grand Colouir. Kolejne przejście – choć tak samo niebezpieczne – tym razem wydaje się nieco łatwiejsze, być może dzięki wcześniejszemu oswojeniu się z nim… Przed nami kilkugodzinna wspinaczka granią Gouter – to technicznie najtrudniejszy fragment drogi. Stroma i skalna grań o nachyleniu od 30 do 45%, w większości nieubezpieczona, poręczówki znajdują się dopiero pod koniec szlaku. Przejście rzeczywiście wymaga wiele wysiłku i choć plecaki mieliśmy lżejsze, to i tak były one sporym obciążeniem, a ponadto przeszkadzały w swobodnych ruchach między skałami.

IMG_4249

IMG_4283 IMG_4289
IMG_4294 IMG_4291 IMG_4304
11774556_1619932191597161_817685276_n 11721094_831084917007047_634399268_n

Po kilku godzinnej wspinaczce byliśmy pod schroniskiem Goûter. Przerwa na ciepły konkretny posiłek i toaletę w schronisku, a następnie rozpoczęcie podejścia lodowcem do naszej drugiej bazy noclegowej – Vallot – na poziomie 4305m n.p.m.

11749742_1619933111597069_2061491535_n 11701035_1031834863517894_5956126060113627299_n

Na lodowcowym szlaku trzeba być podwójnie wyczulonym i ostrożnie stawiać nogi, gdyż bardzo często, zwłaszcza przy ciepłej pogodzie, otwierają się szczeliny. Dlatego zawsze trzeba iść związanym liną z partnerem. Najlepiej podzielić się na 2 lub 3-osobowe teamy. Na tej wysokości należy również bacznie obserwować i wsłuchiwać się w swój organizm. Mogą bowiem pojawić się objawy choroby wysokościowej. Mnie delikatnie dotknęły  pierwsze objawy na ok. 4000 m n.p.m. Zaczęłam odczuwać ucisk w klatce piersiowej i problemy z oddychaniem, co przełożyło się na delikatne opadanie z sił. Miałam momenty stawania i rezygnowania z dalszej wędrówki, jednak wytrwali i cierpliwi kompanii dodawali mi sił i motywacji. Dzięki czemu udało nam się tego samego dnia dotrzeć do Vallota.

IMG_4319 Zdjecia z wyprawy na MB 06.-12.07.2015r 195
IMG_4396 Zdjecia z wyprawy na MB 06.-12.07.2015r 188
Zdjecia z wyprawy na MB 06.-12.07.2015r 209 Zdjecia z wyprawy na MB 06.-12.07.2015r 211

Vallot, to metalowy bunkier, który jest schronieniem dla wspinaczy na wypadek pogorszenia pogody. Warunki, jakie panują w środku trudno opisać… Brud, smród i gimela! 😉 Wszędzie leżą śmieci pozostawione przez wspinaczy, na ścianach i podłodze widoczne są ślady wymiocin…  a pseudo toaleta pozostawia wiele do życzenia. Często spędzają tu czas osoby, które mają objawy choroby wysokościowej, więc przy tak złym samopoczuciu nikt nie przywiązuje uwagi do tego gdzie zaspokoi potrzeby fizjologiczne… :/ O jakiejkolwiek higienie można zdecydowanie zapomnieć.

Jednak ogromne zmęczenie, zmarznięte kończyny i delikatne problemy z oddychaniem sprawiły, że kompletnie nie obchodził mnie „wystrój” Vallota, a zmysł powonienia został wyłączony. W jeden dzień zrobiliśmy dwie normy jakie przewiduje się do podejścia (na dzień to około 600 m przewyższenia). Choć po tak wielkim wysiłku nie chce się kompletnie nic, nawet jeść czy pić, to ważne jest by wmuszać w siebie ciepłe i pożywne posiłki liofilizowane. Obojętnie czy mamy dobrą pogodę czy nie, na tej wysokości jest naprawdę zimno, trzeba dobrze się rozgrzać od środka i zdobyć energię na atak szczytowy.

11748765_831085123673693_1167875440_n 11815648_1620012381589142_1470989130_n IMG_4335

Dnia następnego złapaliśmy okienko pogodowe i podjęliśmy decyzję o ataku.

Mnie po spędzeniu kilku godzin na tej samej wysokości przeszły wszystkie przypadłości, więc śmiało mogłam uderzać na szczyt. Znów podzieleni w teamy, ‘na lekko’ (większość rzeczy zostawiliśmy w Vallocie) jeden po drugim wyruszaliśmy w górę. Droga na szczyt choć prowadzi cały czas ostro w górę, na początku wydaje się bezpieczna, jednak z czasem jest coraz węższa i trudniejsza. Aby pokonać wąską grań Grande Bosse trzeba uważnie i wolno stawiać stopy, a co gorsza przepuszczać osoby, które już szczyt zdobyły. Mijanki na tak wąskiej grani są bardzo niebezpieczne.

IMG_4341 IMG_4337 IMG_4387

11733417_831084977007041_731611547_n

Po 2h podchodzenia z małymi przerwami na gorącą herbatę z termosu docieramy na szczyt….

I choć chciałabym powiedzieć, że czułam się jak Kordian – główny bohater dramatu Juliusza Słowackiego – przeprowadzając rozmowę sama ze sobą, dotarłam do własnego ja i odnalazłam sens swojego życia… to jednak musze przyznać, że miałam całkowicie odmienne odczucia, ponieważ niestety na samym szczycie nie sposób zatrzymać się na dłuższą chwilę kontemplacji… Widok owszem zachwyca, wręcz zapiera dech w piersiach… jest to coś nie do opisania, pięknego i majestatycznego zarazem. Tak – skakałam ze szczęścia! Jednak silny wiatr nie uprzyjemnia pobytu na szczycie, a wręcz uniemożliwia dłuższy postój. Jedyne o czym tak naprawdę myślisz, to żeby szybko zrobić zdjęcia i wracać w cieplejsze i mniej eksponowane miejsce…

IMG_4368 IMG_4358

IMG_4377

Przed nami jeszcze trudniejsza część wyprawy – powrót… Zejście w dół tą samą drogą, w jeden dzień pokonanie całej trasy, aż do obozu w Tête Rousse… A co gorsza będąc bardziej zmęczoną, obolałą i zmarzniętą… O ile zejście z lodowca jeszcze, jako tako, było do zniesienia, tak droga powrotna przez skalistą grań Gouter zdecydowanie nie…

Dla mnie osobiście był to najtrudniejszy i najbardziej wymagający moment całej wyprawy. Pozbawiona sił fizycznych i psychicznych, z obolałymi stopami i ramionami (od ciężkiego plecaka), nie dawałam rady normalnie się poruszać, dosłownie przelewałam się przez skały… Plecak niejednokrotnie niebezpiecznie przeciążał mnie w kierunku przepaści. Stawałam i buntowałam się, marudząc, że dalej nie idę, zostaję tu i koniec!!! Na pewno nie byłam miłym kompanem i wciąż jestem pełna podziwu dla moich kolegów, którzy nie zrzucili mnie ze skał 😉 (każdy z nas był zmęczony i miał dosyć).  Jednak w tym najgorszym momencie, kiedy wydaje Ci się, że Twój organizm jest maksymalnie wycieńczony i nie jesteś w stanie stawiać kolejnych kroków, okazuje się, że nie wiadomo skąd znajdują się nowe pokłady sił… Wciąż zmęczona, ale brniesz, podążasz dalej… i jakimś cudem znajdujesz się w końcu u celu. Okazuje się, że jesteś o wiele silniejsza niż myślałaś, że jeżeli jesteś odpowiednio zdeterminowana i nastawiona na cel, to przekroczysz granicę wytrzymałości i pokonasz ból. Zarówno nasz organizm jak i umysł są w stanie znieść o wiele więcej niż sobie wyobrażamy… Warto więc uprzeć się i brnąć aż do samego końca, nie poddawać się, bo choć lekko nie będzie, prędzej czy później osiągniesz swój cel… Ja oprócz odnalezionej wewnętrznej siły, miałam fantastycznych kompanów, którzy nieustannie próbowali mnie wspierać i dodatkowo motywować. Za co bardzo im dziękuję! Wycieńczona i chyba nie do końca świadoma swojego sukcesu znalazłam się w obozie pierwszym.

Po przespaniu się w obozie przy Tête Rousse, dnia następnego wyruszyliśmy do naszego wymarzonego Les Houches, a pierwsze co zrobiliśmy po dotarciu na pole namiotowe, to zrzuciliśmy plecaki i dosłownie pobiegliśmy pod prysznice…

Wyprawy takie jak ta, to dobra okazja do poznania samego siebie, sprawdzenia się w ekstremalnych warunkach i niecodziennych sytuacjach. Po pięciu trekkingowo-wspinaczkowych dniach, czterech nieprzespanych nocach, przekroczeniu własnych granic bólu i wytrzymałości, dopiero stojąc u podnóża Mont Blanc i patrząc na ogrom góry, zdałam sobie sprawę gdzie byłam i czego dokonałam… Byłam z siebie naprawdę dumna! A świadomość, że stałam na najwyższym szczycie Europy i dokonałam tego bez niczyjej pomocy, jako jedyna kobieta w grupie, i to na podobnym poziomie jak moi męscy towarzysze, dodatkowo potęgowała moją satysfakcję i radość!

Jak widać kobieta potrafi wiele znieść. Pokonać bariery zarówno psychiczne, fizyczne, jak i zwyczajowe… Przekroczyłam bowiem granicę strachu, dałam radę samodzielnie przejść całą trasę dźwigając ciężki plecak, a ponadto świetnie odnalazłam się w obozowych warunkach…

Kobiety róbmy szalone rzeczy, rzucajmy sobie coraz to nowe-trudniejsze wyzwania i bawmy się przy tym, czerpiąc z tego jak najwięcej satysfakcji! Przekraczajmy granice swoich kobiecych  możliwości!!! Pokażcie, że jesteście wojowniczkami! 😉

Dziękuję moim towarzyszom z Survival Team za ich wsparcie, cierpliwość i niezapomnianą przygodę!!!

IMG_4123

2 komentarze

  • Lila

    2016-06-28 at 06:54

    Mnie najbardziej ciekawi jak wygląda taka wyprawa od strony finansowej? znalazłaś jakieś biuro, które organizowało lot, przewodników? Czy wszystko przygotowywałaś sama, co bardziej się opłaca i jak to wygląda 🙂

    Odpowiedz
    • Kobieta Górom

      2016-06-28 at 07:10

      Cały wyjazd organizowaliśmy sami. W przypadku Mont Blanc najlepiej wybrać się z kilkoma znajomymi i pojechać autem, bo jest to stosunkowo blisko. Główne koszty jakie ponosisz to paliwo (koszt rozłożony np. na 4 osoby) plus opłaty na autostradach. Jeżeli nie śpisz w schroniskach, to koszt noclegów ponosisz tylko na polu namiotowym. A jeżeli masz już sprzęt, to dochodzi tylko koszt jedzenia, które kupujesz w Polsce (liofile, zupki z paczki itp.). Dodatkowy koszt, bardzo ważny to ubezpieczenie. I to chyba wszystko. 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz